Z teatru nie wychodzi się bezkarnie – o spektaklu „Vielfalt” Jakop Ahlbom Company

Dodano: 22.02.2023

POWRÓT

Zaczyna się niepozornie. Zza kurtyny wychodzi do nas elegancko ubrany, przystojny iluzjonista, żeby pokazać nam kilka prestidigitatorskich sztuczek. Na scenie Ludowego nie wypadły one zbyt spektakularnie, a mimo to krakowska publiczność dała się im uwieść, o czym świadczyły ciche pomruki i całkiem liczne śmiechy widowni. Mężczyzna skrzętnie z tego korzysta, zapraszając widzów do udziału w swoim show. Już po chwili zwabia na scenę uroczą, ładnie ubraną parę. Magik zamyka młodą kobietę w pokaźnej rozmiarów skrzyni, a gdy ponownie ją otwiera okazuje się, że jej zawartość… zniknęła. Ulatnia się również iluzjonista, chowając się za kurtyną i zostawiając przed nią zdezorientowanego mężczyznę oraz widzów tego oryginalnego show z kluczowym pytaniem spektaklu: co się stało z dziewczyną?

Światła gasną, a gdy się znów zapalają, znajdujemy się za kurtyną, która dla odmiany staje się teraz tylną ścianą teatralnego bufetu, z małym barem po prawej stronie i stolikiem w jego centralnej części. Przy barze siedzi iluzjonista, zawzięcie flirtując z barmanką, przy stoliku zaś jakaś dziewczyna, ewidentnie umówiona na randkę w ciemno. I w tę właśnie przestrzeń wkracza ów mężczyzna z widowni, od razu zresztą zostając wziętym przez randkowiczkę za kogoś, z kim się tu właśnie umówiła. Sytuacja jest absurdalna, ale i przestrzeń, w której się odbywa, zaczyna się stopniowo rozjeżdżać. Iluzjonista siedzi w powietrzu, schowek na szczotki staje się tajnym przejściem, a za kurtyną, która nagle idzie w górę, widać przez chwilę zaginioną dziewczynę, która znika równie szybko, jak się pojawiła. Dość powiedzieć, że mężczyzna przeżyje tu szereg niewiarygodnych przygód, które doprowadzą go wprawdzie w ostateczności do odnalezienia partnerki, ale i do szaleństwa. Z surrealistycznego koszmaru obudzą się bowiem do spółki wszystkie biorące w nim udział kobiety, z zagubioną randkowiczką i dziewczyną bohatera na czele, jego samego zaś pozostawiając za kurtyną, skupionego na sobie i pokrętnych kolejach własnego losu.

Opisuję dość szczegółowo fabułę tego uroczego, onirycznego spektaklu, gdyż kryje się za nią – jak to we śnie – kilka równoległych rzeczywistości. Na pierwszy plan wysuwa się oczywiście ta główna, autoteatralna, której poświęcę tu trochę miejsca. Przychodzi sobie do teatru para, i nagle w cudowny i nieoczekiwany sposób dziewczyna znika w świecie spektaklu, przeżywając swoją własną, inicjującą różne zmiany w swoim życiu podróż: smakuje innej, alternatywnej rzeczywistości, „przebiera” się za postaci, które występują „na scenie” (w rzeczywistości za pierwszą kurtyną jest druga kurtyna, za którą jest kolejny teatr), dostrzega, że rzeczy, które miały według niej jedną, konkretną funkcję i znaczenie, mogą służyć do czegoś zupełnie innego, wywracając tym samym cały funkcjonujący dotąd w jej głowie świat. Takie doświadczenie nie może pozostać obojętne dla człowieka, przechodzi on więc głęboką przemianę. Dziewczyna z widowni nie tylko jej dozna, ale jeszcze będzie w stanie poprowadzić do wolności (na świat) inne kobiety wyrwane z tej rzeczywistości, zarówno „aktorki” biorące w tym spektaklu, jak i drugą rzeczywistą kobietę, randkowiczkę, która wprawdzie z trochę innych powodów pojawiła się w tej przestrzeni, ale również po to, żeby poprzez sztukę odnaleźć siebie i swoje miejsce w życiu. Nawet jeśli miałoby się to sprowadzić tylko do znalezienia drugiej połówki.

Oczywiście na marginesie tego wątku można od razu zauważyć, że artyści z Jakop Ahlbom Company poprzez tak afirmatywny obraz tego, co za kurtyną, oddają piękny hołd uprawianemu przez siebie teatrowi, a przez niego sztuce w ogóle. Generalnie takie wypowiedzi prezentują się ze sceny nieco pretensjonalnie i górnolotnie, w przypadku jednak Vielfalt nic takiego nie ma miejsca. A to ze względu na surrealistyczną konwencję przedstawienia oraz jawną, od początku prezentowaną na scenie deziluzję scenicznych rozwiązań. Taka konwencja spektaklu od razu prowokuje pytanie o istotę teatru czy raczej jego alchemii. Jak to się dzieje, że tanie, wyświechtane i łatwe do zdemaskowania sztuczki mocno podejrzanych artystów są w stanie wciągnąć widzów do równoległej, fałszywej rzeczywistości, w której – doświadczając urojonych przygód i zdarzeń – przechodzą oni na tyle głęboką przemianę, że mogą za jej przyczyną zmienić świat? Przynajmniej tak to wydają się nam przedstawiać artyści z Jakop Ahlbom Company, choć trzeba przyznać, że i ta kwestia na skutek wszechobecnego surrealizmu, wzięta zostaje w duży cudzysłów.

Jeśli chodzi o formę tego spektaklu, jest ona znakomita, ale to specjalność holenderskich artystów. Mocno fizyczne aktorstwo, oparte na elementach tańca, akrobatyki czy teatru cyrkowej iluzji sprawiają, że stworzony z ducha malarstwa Rene Magritte’a osobliwy teatr deziluzji iluzji ogląda się z zapartym tchem. Wykorzystanie zaś mocno realistycznej, pozornie nic niewnoszącej do spektaklu scenografii, która z minuty na minutę przemienia stereotypowy bufet w rządzący się innym prawami fizyki labirynt, zaskakujący przebywającego w nim człowieka ciągłymi pułapkami i zdarzeniami na przekór logice – to prawdziwe mistrzostwo. Nie dziwi więc ani stuprocentowa frekwencja widowni w Ludowym, ani owacje na stojąco, zarówno pierwszego, jak i drugiego dnia pokazów. I dobrze! Nigdy bowiem dość jasnych, dobrych spektakli, w których maestria formy uświęca nawet najprostsze treści.

Tomasz Domagała

domagalasiekultury.pl

Zdjęcia A. Kaczmarz

POWRÓT